Nocna szata zakryła niebo, a złote guziki świeciły
spoglądając na ludzi. Jedynie księżyc wiercił się pomiędzy chmurami, aby
spojrzeć na pewnego chłopaka leżącego na dachu. Jedną rękę miał schowaną za
włosami, robiąc tak zwaną poduszkę, natomiast drugą, obracał kapelusz. Westchnął
głośno, zmęczony. Odłożył czapkę na swój nagi tors, a rękę zanurkował do
kieszeni. Wyciągnął portfel i spojrzał do środka. Panowała tam, taka pustka, że
Afryka przy tym to pestka. Nie było tam NIC i to dosłownie, nawet cholernego, złamanego
grosza. Załamany strzelił facepalm’a.
- Już trzeci miesiąc na ulicy odkąd mnie wyrzucili z domu… -
Uśmiechnął się żałośnie – Reiji! Ty matole! – Skarcił samego siebie za swoje
lenistwo. Już trzy miesiące tuła się tu i tam, a to dlatego ze swoją magią nie
może wykonać wiele misji. A jak już owe są, to płacą mało, ledwo wystarcza na
tydzień w hotelu. Podniósł się do siadu i ubrał kapelusz na głowę, ciągnąc za
końcówki. Spojrzał na tysiące świecących okien. Zaczął robić wyliczankę, do
którego mieszkania się wkraść i pobuszować w lodówce, wyspać się na kanapie,
ewentualnie jeszcze się umyć. Mieszkańcy Magnolii znają Reiji’ego i to w sumie
bardzo dobrze. Niektórzy specjalnie zamykają okna, aby skurczybyk się nie
przecisnął, a nawet niektóre napalona panie śpiewają balladę przed oknami, z
myślą, że właśnie wpadnie na deser. W połowie wyliczanki, odechciało mu się i
zaraz znowu opadł na dach. – Chyba jednak zostanę tutaj… Nie chce mi się jakoś
specjalnie ruszać. – Westchnął zmęczony życiem i spojrzał na gwiazdy z
nadzieją. – ,,Reiji… Ty matole!” – Zacytował sam do siebie ponownie, dodając
trochę nuty groźby do głosu. Po chwili uśmiechnął się słabo, ściągając kapelusz
na twarz, aby jej nie pokazując.
- Zmarnowany dzień jest wtedy, kiedy nie mogę zobaczyć Twojego
uśmiechu…
Oddalił czapkę i spojrzał do środka. Miał tam zdjęcie pewnej
dziewczyny w krótkich, białych włosach. Miała na sobie mundur i uśmiechała się
do niego.
– – –
-
Świeżaki! Tędy!
Krzyknął
wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna do tłumu chłopaków od wieku piętnastu do
iluś tam. Nie wiem, ile miał najstarszy członek Pierwszego Słabego Ogniwa, ale
za to wiem, ile miał najmłodszy. A skąd? Wiem to stąd, ponieważ sam nim jestem.
Nazywam się Reiji. Po prostu Reiji. Mam piętnaście lat i zdecydowałem, że pomogę
zachodniej części Fiore przed ,,już niedobrym sąsiadem”. Ostatnio zaczęły się
igraszki na granicach, więc próbujemy się bronić, aby nie przemieniło się to w
wojnę. Czekałem w kolejce, aż najdzie mój czas i dadzą mi mundur oraz przydział
namiotu. Jeżeli dobrze liczę, to przed mną jest … 2,7… 10! Jeszcze dziesięć
chłopaków. Im byłem bliżej tym bardziej słyszałem ciągle : Jednostka Ofensywa lub Jednostka Defensywna.
A gdzie się podziała Jednostka Wsparcia? Spokojnie Reiji, za Tobą jeszcze
jakieś pół tysiąca, na pewno ktoś zgłosił się do pomocy. Wziąłem kilka wdechów
i wydechów, aby zaraz usłyszeć swoje imię.
-
Reiji?
Popatrzyłem
na gościa za biurkiem. Nosił okulary i widać było po nim, że jest zmęczony.
Mimo że zajmował się papierkową robotę, również będzie brał w misji.
Wywnioskowałem to po jego odznace, która przykuła moją uwagę.
-
Tak.
-
Reiji, Jednostka Wsparcia. Numer #01
Sięgnął
po strój, kiedy to ja się dziwiłem, słysząc jedynką na końcu. Gdy miał mi
wręczyć mundur, wyrwałem spod jego rąk kartkę z zapisami i sprawdzałem tabelę.
Zrobiłem się cały blady, a moje nogi były z waty. Po lewej stronie kartki
widniało moje imię i TYLKO moje imię.
- Co
to znaczy?! – Krzyknąłem do niego, a on zdenerwowany wyrwał mi kartkę. – Ja
jako jedyny lekarz w PSO (Pierwsze Słabe Ogniwo)?! Przecież ja nie dam rady
wszystkich uratować!
-
Nikt Ci nie każe ratować wszystkich. Witamy w magicznym wojsku.
Odparł
oschle, wysyłając mi groźne spojrzenie. Wcisnął w moje sparaliżowane dłonie
strój, a jakiś napakowany Mag mnie popchnął do przodu, abym nie robił korku.
Przez te zdziwienie nie słyszałem jaki mam namiot! Cholera! Chciałem się
wrócić, ale ten tłum mi nie pozwalał. Co się wepchnąłem, to zaraz wróciłem na
miejsce.
-
Widział ktoś może… - Przez tłum przeciskało się jakieś dziecko. Chyba też w
moim wieku. Miało na sobie już ubrany mundur, a spod kasku wychodziły krótkie
białe włosy. – Widział ktoś może
chłopaka w moim wieku? Taki Ala blondyn!
Jaki
ono miało wysoki głos…Boże, co za pedał. Wzięli takiego do magicznego wojska?
- To
ja!
Krzyknąłem
do niego, podnosząc rękę, aby pomóc mu w odnalezieniu mnie. Ten od razu do mnie
podbiegł.
- Ty
jesteś Reiji?
-
Taaak…
Spojrzałem
na niego podejrzanie. Ten typ to wielki pedał… Ma długie rzęsy i takie
delikatne dłonie. Mógłby chociaż już ubrać rękawiczki.
-
Jesteś ze mną w namiocie. Mamy ostatni numer, a że jest nas w PSO nieparzyście,
to jest nas tylko dwójka.
-
Hoooo?! – Ucieszyła mnie ta wiadomość a wiecie dlaczego? Własny namiot? Wiecie
jakie przypały mogą być podczas przerwy? Hahaha! – Naprawdę? Zajebiście! Ale
chwila… , który to namiot?
-
Chodź zaprowadzę Cię. – Złapał mnie za dłoń i pociągnął, a ja od razu go
objąłem dziwnym spojrzeniem. Taaa… Już nie fajnie mieć we dwójkę namiot. TO
JEST JAKIŚ GEJ! No, ale dobra. Dałem się zaprowadzić, w końcu musze wiedzieć,
gdzie śpię i ewentualnie, gdzie uciekać, jak mnie będzie, chciał przywiązać do
łóżka. – Tutaj jest Twoje łóżko. Ja biorę te, ziooom.
-
Taaa… - Rzuciłem swój plecak na łóżko i spojrzałem na niego. – A ty jak się
nazywasz?
- Gin.
- Gin.
- Co
Cię sprowadza w ratowaniu zachodu Fiore?
Zapytałem
go, kładąc się na łóżku.
-
Jak to co? Walka! – Uderzył pięścią w otwartą dłoń, a w jego oczach zobaczyłem
iskierkę. – Uwielbiam ją!
-
Przez takich jak ty właśnie zaczyna się wojna… - Odparłem od razu, gasząc jego
entuzjazm do walki. – Jaką magią władasz?
-
Smoczy Zabójca Metalu!
- Że
co?! – Tak, zaskoczyła mnie ta wiadomość, że podniosłem się do siadu. – Z tą
mocą powinieneś być w Pierwszym Mocnym Ogniwie!
-
Ciii! – Przyłożył mi palec do ust, rozglądając się czy nikt nas nie słyszał. –
Skłamałem w podaniach, aby być słabszej.
-
Wysyłając się do słabszej, mógłbyś również zacząć kopać sobie grób. Myślisz, że
dlaczego to się nazywa Pierwsze Słabe Ogniwo? Idziemy jako pierwsza fala!
- Są
przecież lekarze! Dam radę!
- Niestety… Jest tylko jeden lekarz… I nie wiem
czy sobie poradzi…
Powiedziałem
lekko załamany, przypominając sobie, że
jestem jedynym medykiem. I jak dam ciała, to połowa oddziału może zginąć albo
nawet wszyscy!
- To
mu pomogę! Jestem silny! Umiem przenieść nawet góry!
Zaśmiałem
się z jego bujnej wyobraźni. Nigdy nie widziałem wojny na swoje oczy, ale wiem,
że nie jest niczym fajnym. A ten się napalił jak na nową przecenę w biedronce.
- Po
co chodzisz w mundurze? Dopiero jutro wszystko się zaczyna.
-
Boooo… Eeee… - Popatrzył w bok tajemniczo. – Chce się przyzwyczaić do ciężaru
munduru!
-
Aha… - Wstałem i wychyliłem się z namiotu. Popatrzyłem na niebo, sprawdzając
godzinę.
–
Pora obiadowa, idziesz?
-
Eeee… Nie jestem głodny!
- Na
pewno?
- Na
sto procent!
-
Okay… - Wzruszyłem ramieniem i poszedłem do jadalni, akurat wiem, gdzie była,
ponieważ jak mnie odprowadzał do namiotu widziałem ją z daleka. Posiedziałem
tam do dwudziestej, spoko gości poznałem. Najlepsze było jak udawaliśmy morsów,
wkładając sobie widelce do ust. Haha! Wracając, patrzyłem na niebo,
zastanawiając się czy jeszcze je kiedyś zobaczę. Polegnę na polu czy nie?
Cholera wie! Najlepiej się tym teraz nie martwić. Uśmiechnąłem się sam do
siebie, po czym wszedłem do namiotu. – Wróci…
Sparaliżowało
całe moje ciało. Ten widok, przecież to… Chciałem krzyknąć, ale ONA rzuciła się
na mnie z ręcznikiem owiniętym wokół piersi, na szczęście spodnie miała!!!
-
Cicho siedź! - Wycedziła przez zęby, trzymając swoją DAMSKĄ dłoń na moich
ustach, patrzyła się groźnie swoimi DAMSKIMI oczami. BYŁA CAŁA DAMSKA! TO JEST
DZIEWCZYNA! – Będziesz grzeczny, gdy Cię puszczę? – Zapytała się mnie, a ja
pokiwałem głową, mając wybałuszone oczy jakbym swoją babcię widział nago! –
Dobra… To teraz Cię puszczę…
Gdy
już schodziła ze mnie, szybko wycofałem się, jakby była trędowata i się do niej
zbliżać nie mogło. Wskazałem na nią drżącym palcem, o moje usta to była ogromna
litera O.
-
J-j-jesteś ba-ba-babą…
- I
co z tego?!
Prychnęła
zła, poprawiając ręcznik, który powoli się zsuwał. W sumie… Mógłby spa…YGHM!
Nie na to pora Reiji!
-
Tylko chłopacy mogą być w szeregach!
- No
to jestem! Nie na marne ścięłam swoje włosy – Przejechała dłonią po swoich
włosach, zapominając, że ma trzymać ręcznik i ziuuup! Poleciał na dół! Zrobiłem
się cały czerwony na twarzy, właściwie czułem się, że się palę od środka. Długo
patrzeć nie mogłem, bo zaraz zostałem znokautowany, trzymając się kurczowo za
głowę. Tak mi w niej waliło, że myślałem, że zaraz mi odpadnie! Ta dziewczyna
miała taką siłę, że hoho! Już wiem, dlaczego lubi się bić, skoro ma taki
sierpowy! – Zboczeniec…
Powiedziała
zawstydzona, również cała czerwona, ubierając sweter z munduru.
- Po
co to zrobiłaś… - Odwróciłem się w jej stronę, gdy miała już na sobie cały
ubiór. – Jeżeli dowiedzą się, że jesteś kobietą to… Zabiją Cię!
-
Nie dowiedzą się! – Krzyknęła do mnie stanowczo, dopiero teraz zauważyłem, że
jest straszna, gdy się denerwuje… Ma taki trochę spiczasty nos, ale oczy
piękne. No prawie. Pod brwiami widniały kolczyki, niszczyło trochę to jej
urodę, ale… Jak dla mnie była aniołkiem z piekła, ha! - Nigdy!
- A
jeżeli ja im powiem to… - Od razu przestałam mówić dalej, gdy zobaczyłem jej
oczy demona i jak już strzelała knykciami. Ugryzłem się w język i udawałem, że
zamknąłem usta na niewidoczny kluczyk, który zaraz leciał w stronę wyjścia. –
Nie powiem im.
- I
to mi się podoba – Poklepała mnie po głowie, coś na stylu : Zuch chłopczyk. – A
teraz spać. Jutro wielki dzieeeń! Chce być z Tobą w grupie. Po za tym mam plan!
-
Plan? – Zdziwiłem się lekko. Wstawszy z ziemi, ściągnąłem z siebie koszulę,
którą rzuciłem na łóżko, w sumie, siebie też rzuciłem na łóżko. – Przecież mamy
się trzymać kapitanów.
-
Walić kapitanów! – Machnęła ręką. – Wiem, co pozwoli nam zatrzymać te igraszki
i nie spowodować wojny!
- Co
takiego?
Nie
powiem, że nie, ale byłem ciekawy, co ona mi powie.
-
Będzie na bitwie jedna ważna osoba. Kenji Sakamoto. Jeżeli uda nam się go
porwać. I dać do bazy. Nie dość, że dostaniemy sławę, to uratujmy zachodnią
część Fiore!
Zacząłem
sobie dłubać w uchu, bo resztki jej bajki zostały mi w środku. Strasznie bujną
ma wyobraźnie, niech mi jeszcze powie, że naprawdę chce to zrobić.
-
Wątpię, aby to się udało. Walka będzie głównie na polu. Nie ma jak się skradać.
-
Ale pod polem bitwy jest jaskinia! Pójdziemy nią i zabierzemy! On się tam
kryje!
Pokręciłem
głową i zdmuchnąłem świeczkę.
-
Lepiej idź spać, a jeżeli chcesz żyć, to trzymaj się kapitana albo uciekaj.
Słyszałem
jedynie prychnięcie i skrzypnięcie łóżko. Chyba się obraziła. No, ale niestety,
taka jest prawda. Wojna nie jest dla kobiet. Powinni siedzieć w domu i się o
nas martwić. Nie powinny tracić życia na wojnach… Szlag! Co mnie wzięło na
takie myślenie! Idę spać i już! Dobranoc!
Kolejnego
dnia. Rano.
Siedziałem
pod przygotowanym murem. Wszystko było gotowe, czekaliśmy jedynie na wrogów.
Mimo że koło siebie miałam Gin i wiele innych utalentowanych magów. Serce biło
mi jak szalone. Właściwie chyba źle się czułem. Słabo mi się strasznie robiło.
Pewnie ze strachu. Trzymałem dłonie razem, aby nie pokazywać jak bardzo mi się
trzęsły. Heh! I to się nazywa medyk, któremu dłonie od samego czekania trzęsą
się jak dupa Laxusa przy twerku. Gdy tak rozmyślałem czy dam radę, czy nie. Na
niebie poleciała czerwona fajerwerka, dająca znak rozpoczęcia bitwy. Niby
niewinne szkarłatne światło, ale po chwili ta niewinność zmieniła w kształt
ognistego smoka, który leciał w naszą stronę.
-
Magowie Wody! Obrona!
Krzyknął
kapitan, a gdy już popatrzyłem w górę, w stronę smoka, leciało mnóóóstwo
laserów wodnych. Niestety, zaraz za smokiem leciały pociski kamienne. Nie
spodziewaliśmy się tego. I już zaczęły się pierwsze ofiary. Prawie sam bym,
zginął, ale Gin w czas na mnie wskoczyła, chroniąc mnie przed głazem. Szybko
się obudziłem i wiedziałem, że już nie mogę sobie rozmyślać! To już jest bitwa!
Błyskawicznie się podniosłem z ziemi i zaraz podbiegłem do rannego. Ściągnąłem
z ramienia apteczkę i złączyłem razem dłonie. Zaczęły mi świecić złotą
poświatą, a ja przyłożyłem ręce do jego złamanej ręki. Użyłem magii, aby zacząć
wyginać jego kość w odpowiednią stronę. Gdy ją nastawiłem, poszedłem do
następnego rannego. Szło mi to dość sprawnie, jednak, gdy tak podróżowałem z
jednego rannego do drugiego. Musiałem robić uniki, aby sam nie oberwać. Podczas
opatrywanie jednego nastolatka, widziałem Gin, jak zaczęła szarżować do przodu.
Ona chyba zwariowała! Chyba nie chce zrealizować swojego planu?! Odprowadzałem
ją wzrokiem, dopóki mi nie zniknęła gdzieś w skałach.
-
Cholera! – Przekląłem głośno i spojrzałem na swoje dłonie z krwi. No tak
przecież ratuje człowieka. Rozglądnąłem się i pociągnąłem jakiegoś frajera do
siebie. – Weź mu to zawiąż ja biegnę dalej.
Powiedziałem
mu co ma robić i pobiegłem za Gin, nie myśląc, co mi się mogło stać. Przez pośpiech
zapomniałem, ze sobą wziąć apteczkę, ale dobra jebać to! Sam nie wiem,
dlaczego, ale bezpieczeństwo dla tej dziewczyny było moją misją. Może dlatego,
że nienawidzę, gdy jakaś kobieta cierpi. Słyszałem, za plecami komendy
kapitana, abym wrócił, ale nie mogłem. Zignorowałem go i wszedłem na skały, aby
zaraz zobaczyć małą dziurę do jaskini. Wślizgnąłem się i zapaliłem nad dłonią
złote światło.
-
Gin?
Ciemności
egipskie, w chuj panie mój. Nagle poczułem jak się zachwiałem, a później
zostałam przeciągnięty gdzieś głębiej. Chciałem krzyknąć, ale nie mogłem.
Ruszałem się jakbym miał wiewiórki
gaciach, ale używając magii światła, zobaczyłem słabym świetle jej
czerwone oczy. Nieco się uspokoiłem, ale miałem wtedy ochotę ją zabić, za to,
że mnie wystraszyła!
-
Ciii!
Kiwnąłem
głową, że ją rozumiem i mnie puściła. Ale zaraz sam ją zdzieliłem w łeb.
- Ty
durna dzido! Przez Ciebie zawału dostałem!
-
Auuuu… POGRZAŁO CIĘ?! CHCESZ SIĘ BIĆ?!
- No
dobra dajesz!!!
Zaczęliśmy
sobie skakać do gardeł, dopóki jej smocze uszy nie usłyszały kroków intruza.
Znowu przygniotła mnie do ziemie. A właściwie dusiła swoim cielskiem. Gdyby
jeszcze miała cycki, to bym już się utopił. Dzięki ciszy, mogłem spokojnie
namierzyć skąd idzie wróg. Zeszła ze mnie i dała mi znak, że jest ich dwóch.
Zaraz pokazała, że na trzy wchodźmy i atakujemy. Przytaknąłem na znak, że
rozumiem i przybliżyłem się do ściany. Wyciągnąłem mały sztylet, który miałam
umocowany do uda, a następnie obserwowałem jej palce. Raz… dwa… trzy!
Wyskoczyli w tym samym czasie, ja wbiłem jednemu ostrze w szyję, a ona go tylko
uderzyła swoją metalową dłonią. Wróg poleciał dobre parę metrów i został w
skale, a mi opadła szczęka i chyba będę musiał jej szukać po ziemi. Jaka siła!
-
Wooow.
-
Dalej uważasz, że nie nadaje się do bitwy?
-
Jesteś niesamowita!
- Po
bitwie, możemy razem wyruszyć w świat jak chcesz i po trenować trochę. –
Pobiegła do przodu, a ja trochę zostałem w tyle, bo jej boskość mnie wryła w
ziemię! – A tak po za tym. Nie nazywam się Gin, tylko Kin!
Puściła
mi oczko, znikając za rogiem jaskini. Jak straciłem ją z pola widzenia, szybko
rzuciłem się w bieg, aby ją dogonić. Przez połowę drogi się czailiśmy, szukając
tego Kenjiego, ale nigdzie go nie było. Jedynie sami strażnicy, masakra. Ona
chyba zabiła pięćdziesięciu, a ja tylko… dziesięciu. Ale w końcu znaleźliśmy
trop! Ona była jak piesek! Dosłownie wyczuła go. Niesamowicie są Smoczy
Zabójcy. Też chciałbym być nim… Nie ważne! Na końcu jaskini były ogromne drzwi.
Na to wygląda, że zbudowali sobie bazę pod polem bitwy. To Ci spryciarze…!
- A
więc tak… Ja otwieram drzwi, a ty wbijasz pierwszy i ich oślepiasz mocą.
Później wyeliminujemy wszystkich ludzi, zostawiając jedynie Kenjiego.
-
Okay, ale… Jak on wygląda?
-
Długie, czarne włosy.
Rzekła,
dotykając już dłonią drzwi. Poczułem jak adrenalina w moim ciele, błyskawicznie
wzrosła, a serce zaczęło mi tak szybko bić, że prawie mi do gardła wskakiwało.
- Raz…
-
Czekaj…! - Zatrzymałem ją. – Jeśli coś pójdzie nie tak… - Chyba na moich
policzkach, znalazły się rumieńce! – Chciałabym, abyś wiedziała, że…
-
Że…?
Popatrzyłem
w jej piękne czerwone oczy i nie umiałem jej powiedzieć, tego co zamierzałem.
- Że
cieszę się, że Cię poznałem.
Podniosłem
kąciki ust do góry, a ona odwzajemniła uśmiech. Tak teraz pięknie wyglądała!
Nie ważne, że miała krótkie włosy, ten spiczasty nos i, że była silniejsza ode
mnie. Od niej biła taka energia, że nawet z nią bym mógł w ogień wskoczyć.
-
Dwa…
Powiedziała
dalej, a ja położyłem swoją dłoń na jej dłoni. Dając jej znak, że nie jest
sama.
-Trzy!
Krzyknęliśmy razem i popchnęliśmy drzwi. Wykonałem fikołka do przodu, a moje ciało zaczęło świecić jak latarnia w nocy. Biła ode mnie, tak mocna żółta energia świetlna, że czy chcieli, czy nie musieli się odwrócić, aby jeszcze móc kiedyś widzieć na oczy. W tym czasie Kin wparowała do środka, a jej ręka przekształciła się w armatnie.
Krzyknęliśmy razem i popchnęliśmy drzwi. Wykonałem fikołka do przodu, a moje ciało zaczęło świecić jak latarnia w nocy. Biła ode mnie, tak mocna żółta energia świetlna, że czy chcieli, czy nie musieli się odwrócić, aby jeszcze móc kiedyś widzieć na oczy. W tym czasie Kin wparowała do środka, a jej ręka przekształciła się w armatnie.
-
Smocze Działo! Załadowanie! Cel…Pal!
Zaczęła
strzelać w każdego po kolei, a ja zająłem się Kenjim. Bez problemu go
znalazłem, więc szybko wykonałem ślizg pod stołem narad, wyciągając pod ten
czas z kieszeni kajdanki. Przygniotłem go do ziemi swoim ciałem, po czym
następnie odziałem go w ładne srebrne bransoletki. Akurat po skończeniu
aresztowania, moja przyjaciółka poradziła sobie z wrogami bez żadnych
problemów.
- I
to się nazywa wróg?!
Zapytałem
się Kin, szczęśliwy, że poszło nam tak gładko! Przebiliśmy sobie piątki, a
następnie zderzyliśmy się torsami.
-
Nawet nie mamy żadnych poważnych ran!
-
Jesteście cie-nia-sy! - Krzyknąłem do ucha Kenjiego, który coś tam majaczył pod
nosem, ale właściwie mnie to nie obchodziło! Podniosłem głowę i ręce ku sufitu
i wydarłem się.
–
JESTEŚMY NAJLEPSI!
I
właśnie w tym momencie to zauważyłem… Na suficie były mnóstwo bomb, czyli tak
zwanych C4. Otworzyłem szeroko oczy zdziwiony oraz wystraszony. Oblał mnie
zimny pot. Cholera! Oni mieli asa w rękawie! Wiedzieli, że jeżeli będą
przegrywać, to wysadzą podłożę i wszyscy polegną! Szlag! Jesteśmy w
niebezpieczeństwie! Szybko zaczęłam przelatywać wzrokiem po kablach od bomby,
po czym zatrzymałem oczy na jednym ledwo ruszającym się magu. Jego dłoń
bezczelnie śmiała się, podpalając początki przewodów.
-
Kin! Musimy uciekać! Oni chcą nas wysadzić!
Krzyknąłem
do niej spanikowany jak nigdy dotąd! Gwałtownie się podniosłem z wroga i
pociągnąłem ją za rękę!
-
Co?! Jak to?! - Zdziwiona, nagłą informacją nie wiedziała do końca o co chodzi,
więc się wyszarpała i zatrzymała. – Nigdzie nie idę! Mamy Kenji’ego więc,
możemy go wziąć i…
BUUUUUM!
Ziemia się zatrzęsła i każdy ładunek wybuchowy zaczął powoli wybuchać. To był
koszmar! Nie wiedziałem, co się dzieje! Gdzie jest góra, a gdzie jest dół?! Do
moich uszu docierały jedynie wybuchy jak i pisk Kin. Spróbowałem zebrać w
siebie ostatnie resztki odwagi i pociągnąłem ponownie przyjaciółką za dłoń.
Kamienie, co chwile leciały na nas, więc musieliśmy chronić głowy, jednak
większe kamienie, czyli głazy nas straszyły i przez nie, szyliśmy zupełnie inną
drogą niż przedtem! Ale nie mieliśmy czasu, aby myśleć nad drogą! Gdy nagle
poczułem, ogromny ból głowy. Od razu poleciałem na ziemie. Huczało mi w głowie
okropnie. Obraz był niewyraźny, jednak nawet teraz słyszę ten krzyk…Uniosłem
wzrok, aby spojrzeć, co się stało. Otworzyłem szeroko oczy, aby zaraz na moich
kącikach pojawiły się łzy.
-
Kin! - Wydarłem się, czołgając się do niej! –Nie, nie, nie, nie! Zaraz Ci
pomogę! Kin! – Chciałem odsunąć od niej wielki głaz, który zgniótł jej lewą
nogę. Jednak nie byłem taki silny jak ona. Nie umiałem… Chodź tak bardzo
chciałem! Nawet o milimetr się nie przesunął!
–
Kin, Kin! – Wołałem ją, co chwile, bo była nieprzytomna. Gdy zrozumiałem, że
nie przesunę, ani nie rozwalę niczym skały. Złapałem jej twarz w dłonie i
próbowałem obudzić! Tak okropnie ręce mi się trzęsły, a moje oczy były pełne
łez. – Obudź się! Obudź się, błagam Cię!!! Nie zostawiaj mnie… Proszę… Nie
teraz…
Pociągałem
nosem, czując jak mi serce pęka na pół.
-
Reiji… - Wyszeptała cicho, otwierają delikatnie swoje oczy, które straciły już
tą iskierką.
–
Uciekaj…
-
Nie zostawię Cię! Nie teraz! Jesteśmy razem w grupie! Zapomniałaś, głupia? Nie
pozwolę, aby coś Ci się stało! Zaraz Cię wyleczę Kin. – Mój głos drżał i
próbowałem samego siebie pocieszać, że nic takiego się nie dzieje. Moje dłonie
zalśniły złotym blaskiem, a ja próbowałem, chociaż zatrzymać krwawienie, jednak
byłem tak zniszczony przez emocje, że nie umiałem się skupić.
Złapała
moje dłonie i oddaliła od siebie, uśmiechając się delikatnie.
-
Kenjiego nie ma… Wygraliśmy. – Wyszeptała do mnie, trzymając ciągle kąciki ust
do góry. Jej uśmiech był, coraz bardziej słabszy. – Idź powiedz kapitanowi…
Zdobądź sławę… I wyrusz w świat dla mnie. Błagam, obiecujesz?
-
O-obiecuje Kin! Ale proszę nie zostawiaj mnie! – Moje łzy ciekły i ciekły, nie
chciały przestać lecieć, ciągle pociągałem nosem. – Wyciągnę Cię stąd tylko…
Nie
mogłem dokończyć, gdyż zaraz swoją mocą odepchnęła mnie od siebie. Poleciałem
na najbliższą kamienną ścianę, aby zaraz usłyszeć głośne huknięcie. Nie miałam
czasu na swój ból głowy, gdyż chciałam zobaczyć, co się stało z Kin… Agh…
Została zgnieciona przez skały… Jedynie jej lewa ręką jeszcze wystawiała, która
ciągle unosiła się w górę, jakby chciała mnie ostatni raz dotknąć. Szybko
doczołgałem się do niej, ale gdy już miałem objąć jej dłoń, ona leniwie opadła
na ziemie.
- Kin…? Kin… KIN! KIN! NIE! Nie...
Nie! Proszę Cię... Nieee… – Zostałbym dłużej w tym miejscu z nią, ale
wiedziałem, że ona nie chce, abym zginął. Obiecywałem jej, że będę zwiedzać
świat… Ścisnąłem pięści i podniosłem się szybko z ziemi. Pobiegłem przed siebie,
chciałem jeszcze ostatni raz na nią
spojrzeć, skała zakopała mi jakikolwiek widok. Odwróciłem głowę, wycierając
łzy, po czym następnie zauważyłem mała szczelinę na górze. Szybko wślizgnąłem
się do niej i wyszedłem na zewnątrz, czując się, że jeszcze coś ma mi spaść na
głowę, więc szybko się wycofałem. Jednak, gdy zjechałem z pagórki na dół,
poczułem wtedy, że wszystko mnie boli i nie mogę się ruszać. Widziałem jedynie
z daleka jakiś kulejących magów, ale niestety… Dalej urwał się ekran.
– –
–
-
Kin! - Krzyknąłem na głos, cały spocony, rozglądając się w lewo i prawo. Miasto
tu i miast tam… Yyyy… Magnolia? Położyłem dłoń na swoim sercu, które biło jak
szalone, a drugą ręką zakryłem kapeluszem twarz. – Cholera… Znowu to
wspomnienie…
Chylę czoła. Dla mnie bomba. Zwykle nie wiem co napisać...a teraz. Tylko jeszcze bardziej nie wiem. Może i jesteś wredota, ale w formowaniu historii do pięt Ci nie dorastam. Już myślałem że się uda a tu... BOOM! Cóż, pewnie musiało się tak skończyć. Styl walki trochę przypomniał mi IWW...takie ataki frontalne...cholera, dobrze że w tym świecie nie ma magów.
OdpowiedzUsuńNo była tam bomba Xd Nie wiesz co napisać? WWowwooow. Ja wredna? Nooo...może trochę xd Większość to po prostu szczerość iv walę z prosto z mostu xd No musiało się tak skończyć Xd Jeszcze Cie zaskocze! Wszystko napisałam w jeden dzień xd Całe siedem stron o: Myślałam, że się skitram, a nie to napisze xdd IWW? XDD To ma coś związanego z WWE?! Nie wiem co to IWW, ale Okay :D xd dzięki za komentarz
OdpowiedzUsuńBiedny Reijii a mógł poruchać, notka jest zajebista trochę zalatuje mi to Obito i Rin z Naruto :P
OdpowiedzUsuń* ryczy* T.T KIN! Co za historia! Żal mi Reijego! Tak bardzo smutno, że nie wie co napisać...
OdpowiedzUsuńShi, serio, łzy miałam jak czytałam to Twoje siedem stron. Moim zdaniem super wymyslona historia o: no i super napisana :D Przede wszystkim smutna T^T Nie spodziewałam się, że Reiji może mieć taką historię, tu mnie zaskoczyłas o:
OdpowiedzUsuńŚwietnie się czytało, smutny motyw z Kin trochę. Ale jak to było? "Sucho dupie'? czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń